A więc chcecie znać moją historię? Dobrze. Opowiem wam ją. Ale żebym mógł to zrobić muszę wrócić do samego początku... A więc urodziłem się w dosyć sporej watasze. Żyły tam wilki i magiczne i te zwykłe. Mój ojciec był Betą w tej watasze oraz najlepszym przyjacielem naszego Alfy. Był bardzo przystojny i dobrze zbudowany. Jego futro było koloru pustynnego piasku, a oczy czysto złote. Był lubiany i szanowany. Matka zaś była zwykłą wilczycą. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była średniego wzrostu i miała jasnoszare futro. Jedyne co ją wyróżniało z tłumu to fioletowe a raczej lawendowe oczy. Miałem również brata bliźniaka Shay'a. Na początku wyglądaliśmy identycznie więc byliśmy często ze sobą myleni, ale z czasem kiedy dorośliśmy jego futro stało się ciemniejsze i był lepiej zbudowany ode mnie. Nasze życie nie było zbyt skomplikowane. Byliśmy jedną wielką kochającą się rodziną. Każdy z watahy mógł bez problemu oddać życie za każdego nawet najsłabszego wilka. Byliśmy naprawdę szczęśliwą rodzinką. Jednak to szczęście nie trwało długo....
Pewnego feralnego dnia dostaliśmy z Shay'em zadanie upolowania kolacji dla całej watahy. Nie było to nic nadzwyczajnego. Mieliśmy już coś około 2 lat i często to robiliśmy. Tak więc poszliśmy...
~***~
Szliśmy przed siebie lasem w poszukiwaniu potencjalnej ofiary. To nie było zbyt łatwe zadanie ponieważ na terenach naszej watahy nie było zbyt dużo zwierzyny łownej. Szukaliśmy tak z dobrą godzinę. W końcu zaczęło mi się nudzić.
-Dajmy sobie z tym spokój - powiedziałem
-Czy ty musisz za każdym razem tak marudzić? - zapytał mój braciszek
-Po prostu to nie ma sensu... nudno tu - odparłem
-Zaraz ci będzie weselej - mruknął Shay i wepchnął mnie do przepływającej obok rzeki
Wyskoczyłem z wody jak poparzony. Od zawsze bałem się wody, a ten mnie wrzucił mimo że o tym wiedział. Zmierzyłem go morderczym wzrokiem a ten wybuchł śmiechem. Niezadowolony wytrzepałem sobie wodę z futra i ruszyłem w przeciwną stronę zostawiając duszącego się własnym śmiechem brata. Szedłem mrucząc pod nosem różne przekleństwa.
-Sam znajdę te jelenie i zobaczymy kto będzie lepszy...- mruknąłem
Idąc tak potknąłem się i spadłem z niewielkiej górki. Zatrzymałem się dopiero na drzewie.
-No pięknie... - warknąłem sam do siebie
Kiedy się podnosiłem kawałek przede mną przebiegło coś czarnego. Było za duże na wilka i raczej nie wyglądało na dzikiego konia. Nagle znowu usłyszałem śmiech brata.
-Nawet chodzić normalnie nie umiesz? - zapytał i zaraz po tym znów wybuchł śmiechem
-Widziałeś to?- zapytałem ignorując jego uwagę
-A niby co?- zapytał nadal się śmiejąc
-Coś dużego i czarnego - powiedziałem
-Nic nie widziałem ani nie wyczułem - powiedział - Mocno rypnąłeś w to drzewo, pewnie ci się przywidywało
-Chciałbym żeby tak było... - mruknąłem
Byłem niemal pewien że to coś zwierzało w stronę watahy. Upewniłem się pięć razy że to na pewno ten kierunek.
-Rusz się w końcu, musimy znaleźć te jelenie - powiedział Shay
Całkowicie go ignorując ruszyłem biegiem w stronę watahy. Biegłem tak szybko jak tylko łapy mi pozwalały. Po pewnym czasie Shay mnie dogonił.
-O co chodzi? - zapytał
Nie odpowiedziałem i biegłem dalej. Robiło się już ciemno i zaczęło lać. Od polany na której zazwyczaj przesiadywali członkowie naszej watahy dzielił nas tylko spory krzak. Przeskoczyliśmy go. To co zastaliśmy po drugiej stronie chciałbym wyrzucić z pamięci. Wszędzie leżały rozszarpane na strzępy ciała wilków z naszej watahy. Byłem zrozpaczony. Widok był rodem z najgorszego koszmaru, istna rzeź. Nagle zobaczyliśmy czarne stworzenie stojące nad ciałami trzech wilków z naszej watahy. To było to samo co widziałem w lesie. Miał czarną i gładką skórę. Jego łapy były bardzo długie, a głowa nieproporcjonalnie mała. Jego ogon był trzy razy dłuższy niż on sam, był zakończony czymś w rodzaju ostrego szpikulca. Miał trzy pary malutkich oczu, długie pazury i wystające z pyska zły. Był wzrostu dorosłego konia. Nie miał uszu. Pierwszy raz coś takiego widziałem. Stworzenie spojrzało na nas. Kiedy sobie w pełni uświadomiło że tam jesteśmy wydało z siebie przeraźliwy ogłuszający ryk i rzuciło się na nas. Udało nam się zrobić unik, jednak stwór nam umknął. Była już prawie noc i lało. Nie mogłem go zobaczyć ani wywęszyć. Deszcz zagłuszał wszelkie odgłosy. Nagle dosłownie z znikąd pojawił się przed nami. Stał bez ruchu wydając różne dziwaczne dźwięki. Dopiero po chwili dotarło do nas że on stoi nad zmasakrowanymi ciałami naszych rodziców. Nagle poczułem nieopisany gniew. Wpadłem w furię. Wiem tylko tyle że się na niego rzuciłem dalej już nic nie pamiętam.
Obudziłem się w jakiejś jaskini. Było tam strasznie ciemno. Nie mogłem nic zobaczyć, jednak wyczułem zapach Shay'a. Gdy w pełni doszedłem do siebie podniosłem się chwiejnie.
-Obudziłeś się w końcu - powiedział
Nadal go nie widziałem, jego głos przepełniał smutek. Na początku nie załapałem dlaczego, ale nagle zalała mnie fala wspomnień. Wszystko sobie przypomniałem.
-Co się tam stało?! - krzyknąłem - I gdzie jesteśmy?!
-Wpadłeś w szał i zabiłeś tego stwora, a raczej rozszarpałeś go tak samo jak on naszą rodzinę. Później straciłeś przytomność. - powiedział - Postanowiłem odejść z tam tond, nie mogłem na to patrzeć. Cztery dni byłeś nieprzytomny.
Chwila minęła zanim to do mnie dotarło. Padłem z powrotem na ziemię i zacząłem rozmyślać nad całą sytuacją. Nadal do mnie nie docierało że nasza cała rodzina nie żyje. Nie spałem całą noc. Rano wyruszyliśmy dalej włócząc się bez celu.
~***~
Po jakimś roku zdążyliśmy się z tym wszystkim pogodzić. Jednak dalej włóczyliśmy się bez celu. Pewnego dnia zastała nas burza jakiej jeszcze w życiu nie widziałem. Mógłbym to raczej nazwać huraganem. Nie mogliśmy nigdzie znaleźć schronienia. Byłem o wiele lżejszy od Shay'a i skończyło się na tym że wiatr mnie porwał. Nie do końca wiem co się ze mną działo. Straciłem przytomność. Obudziłem się do połowy zamoczony w wodzie. Wyskoczyłem z niej jak poparzony. Kiedy się rozejrzałem dotarło do mnie że jestem sam. Nie wiedziałem gdzie jestem. Zacząłem szukać brata, jednak nigdzie go nie było. Szukałem go całymi miesiącami, ale na marne. I tak oto minął kolejny rok. Przez cały ten czas włóczyłem się samotnie mając nadzieję że odnajdę brata.
~***~
Pewnego dnia wszedłem do wyjątkowo zarośniętego lasu. Było tu naprawdę pięknie i spokojnie. Na drzewach ćwierkały małe ptaszki, a wokół było pełno małych zwierzątek. Naprawdę był to piękny las. Nagle ujrzałem przed sobą niewielkie jeziorko. Było równie piękne i spokojne co las który je otaczał. Podszedłem do niego by ugasić pragnienie. Woda była zimna i orzeźwiająca. Nagle usłyszałem za sobą odgłos pękającej gałązki. Odwróciłem się i ujrzałem za sobą biało-czarną waderę.
Miva? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz