– N-no d-dobra – uśmiechnął się nieśmiało. Nie był fanem opowiadania o sobie, ale skoro Karoshi nie był specjalnie agresywny czy niesympatyczny, mógł mu powiedzieć słówko czy dwa. – T-to... Moje jąkanie się t-to długa h-historia, w-wybacz, że ją p-przemilczę, wolałbym sobie t-tego nie p-przypominać.
Kiwa głową. Matt nie potrafił wyczytać z jego twarzy tego, co ma na mysli. Niech to.
– T-to, d-dalej – jesteśmy na skraju lasu, widać stąd już plaże. – J-jestem bardzo m-mały. N-niski, d-drobny, jak szczenię. D-dopóki się nie odezwę, m-myślą, że jestem dzieckiem. M-mam bardzo n-niebieskie oczy, j-jak ty i takie b-błękitne znaczenia na ciele. K-kolorowe kosmyki futra n-na ogonie, łapach i w niektórych miejscach n-na ciele. Świecą w c-ciemności. L-lubię muzykę. B-bardzo.
Szli dalej, dopóki pod ich łapami nie zachrzęścil piasek.
– Jesteśmy?
– T-tak – przystanęli. Matt usiadł na piachu. – T-to kolejna lokacja p-podobno romantyczna. Słońce zachodzi i m-masz wysokie p-palmy, rzucające przeciągnięty o kilka metrów cień na biały piasek. Woda jest przezroczysta, m-można zobaczyć dno.
(Karoshi?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz